Początki turystyki kajakowej w Rabce sięgają
początku lat pięćdziesiątych. W tych latach w Rabce sporo osób
uprawiało turystykę pieszą i to nie tylko po bliższych i
dalszych górach. Czesław Trybowski, Maria Janton czy młodziutka
wówczas Irena Olszańska uczestniczyli m.in. w pieszym rajdzie po
Warmii i Mazurach z metą w Sopocie (na zdjęciu obok). Po jednym z takich rajdów, z
gdańskiej stoczni do rabczańskich turystów napłynęło
zaproszenie do udziału w dwutygodniowym spływie kajakowym z Iławy
do Mikołajek. Oferowali jeden kajak, a zatem w spływie mogły
wziąć udział dwie osoby z Rabki. I tak w spływie tym Rabkę
reprezentowały „dwie baby z gór” w osobach Ireny Olszańskiej
i Bronisławy Lasoty. Po przybyciu do Iławy cała grupa załadowała
sprzęt na kajaki i popłynęła na pierwszy biwak.
|
|
I właśnie
tu, na leśnej polanie nad jeziorem Jeziorak rozpoczyna się
historia rabczańskiej turystyki kajakowej. Dlaczego na polanie?
Otóż tam obie panie rozbiły namiot, który Bronia dostała z
Anglii, nadmuchały materace otrzymane z rabczańskiego koła
PTTK, a całość uzupełniły amerykańskimi śpiworami z
sanatorium Pstrowskiego (dzisiaj Szebesty) i kociołkiem
turystycznym. Dopiero gdy skończyły rozbijać namiot zauważyły,
że pozostali uczestnicy wyprawy z oczami wielkimi jak talerze
wpatrują się w ich sprzęt. Na ich wyposażenie, oprócz kajaków,
składały się jedynie wojskowe pałatki i mundury polowe, które
otrzymali od wojska, gdyż reprezentowali Towarzystwo Przyjaciół
Żołnierzy, działające przy gdańskiej stoczni. W tamtych
czasach dostępne były jedynie duże, wojskowe namioty, które do
celów turystycznych raczej się nie nadawały, więc gdańszczanie
dopytywali się skąd takie namioty, gdzie ewentualnie można je
kupić. Temat wracał kilkakrotnie podczas dwutygodniowej wędrówki,
a podczas jednej z takich rozmów padła propozycja, że
stoczniowcy zrobią kajaki, panie uszyją namioty i w następnym
roku wymienią się kajak za namiot. Po powrocie do Rabki pani
Irena porozmawiała z mamą, która pracowała w Trzebini, o możliwościach
uszycia takich namiotów. Okazało się, że właśnie w Trzebini
znajdują się zakłady szyjące dla wojska m.in. namioty.
Propozycję wymiany oraz możliwość zdobycia materiału na
uszycie namiotów pani Irena przekazała Emilowi Węglorzowi, który
załatwił transport i możliwość zakupienia większych i
mniejszych ścinków z zakładów w Trzebini. Jeszcze w tym samym
roku "nyską" z Pstrowskiego pojechali do Trzebini i kupili
odpowiednią do uszycia dwóch namiotów ilość materiału. Samym
szyciem, na wzór posiadanego angielskiego namiotu zajęła się
siostra pani Bronisławy. Przed następnymi wakacjami namioty były
gotowe a, jak się okazało, także stoczniowcy z gdańska ukończyli
budowę kajaków.
I tak na początku lat pięćdziesiątych roku doszło do wymiany namiotów za kajaki
i rabczańscy turyści stali się posiadaczami dwóch sztywnych
kajaków wykonanych w Stoczni Gdańskiej. Jeszcze w tym samym
miesiącu zorganizowany został przez rabczan pierwszy spływ
kajakowy po Mazurach. Uczestniczyło w nim osiem osób: Jerzy i Janina Sierosławscy,
Maria Maciołek z mężem, Helena i Emil Węglorzowie, Irena Olszańska
oraz Bronisława Lasota.
Historia rabczańskiego kajakarstwa
nierozerwalnie wiąże się z postacią wspomnianego już Emila
Węglorza. Tata Emil, jak zawsze Go nazywaliśmy, kajakował już w latach
trzydziestych ubiegłego wieku. Był jednym z założycieli
Grupy Podhalańskiej GOPR, a także rabczańskiego oddziału
PTTK i TKKF. Z zawodu był chemikiem i pracował w
laboratorium sanatorium Pstrowskiego (dzisiaj Szebesty). Tam
też, w piwnicach ostatniego pawilonu zorganizował pierwszy
"magazyn" sekcji kajakowej TKKF. Ze względu na
brak stanicy wodnej, która zazwyczaj jest podstawą działalności
kajakarzy w wielu miastach, podstawowym sprzętem były
kajaki składane z Niewiadowa. Każdy kajak otrzymywał nazwę
i była to zazwyczaj nazwa wiatru lub ryby. Z czasem pojawiły
się także nazwy ptaków. Każdy kajak był przydzielony do
konkretnej osoby. Zielony kajak pana Emila nazywał się
Halny, a inne to m.in. Bryza, Burza, Samum, Lin. Nazwy
umieszczane były po obu stronach rufy kajaków oraz na wiosłach.
Specjalną okazją do zakupu lepszych kajaków i wioseł był
Międzynarodowy Spływ Kajakowy na Dunajcu. Niemcy po spływie
sprzedawali swoje Puchy i wiosła, zabierając jedynia
pokrowce, jako dowód dla celników, że ich kajak rozbił
się na Dunajcu, a wiosła połamały. Polskie wiosła, będące na wyposażeniu kajaków z Niewiadowa
nie były profilowane, za to były ciężkie. A pierwszy
niemiecki skladak firmy Puch nazwano "Fen".
|
|
|
|
Obok jedne z najstarszych zdjęć jakie
posiadamy:
to dwa zdjęcia (po lewej i
prawej od góry) z Gołdapii, z lipca 1958r. Czy znajdzie się
jeszcze ktoś, kto pamieta dlaczego Emil trzyma urwany sznur? A na
lewym Emil z żoną Helenką, która zawsze naklejała sobie na nos
listek - widać to także na drugim od góry zdjęciu po lewej
stronie, na którym załoga "Halnego" spływa Wisłą do
Sandomierza w 1971r.
Drugie zdjęcie po prawej pochodzi z wyprawy na jezioro Solińskie -
Myczkowce 1963r. Leżący pan w czarnych spodenkach to kierowca Klimek Kościekniak, który przez długie lata woził
kajakarzy autobusem Śląskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzieci
im.W.Pstrowskiego.
Piotr Kolecki
|
|
o nas
wyprawy kajakowe
biesiady spływy
historia
galeria kontakt
|